Info
Ten blog rowerowy prowadził ficusz miasta Mysłowice.
Od maja 2009 do końca 2014 roku przejechałem 66821.76 kilometrów ze średnią prędkością 28.78 km/h.
Więcej o mnie.
Rok 2014:
Rok 2013:
Rok 2012:
Rok 2011:
Rok 2010:
Rok 2009:
Galeria zdjęć
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Grudzień12 - 2
- 2014, Listopad13 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień24 - 0
- 2014, Sierpień25 - 0
- 2014, Lipiec20 - 0
- 2014, Czerwiec23 - 0
- 2014, Maj21 - 0
- 2014, Kwiecień21 - 1
- 2014, Marzec20 - 0
- 2014, Luty22 - 0
- 2014, Styczeń10 - 0
- 2013, Grudzień16 - 2
- 2013, Listopad8 - 0
- 2013, Październik20 - 0
- 2013, Wrzesień20 - 0
- 2013, Sierpień25 - 3
- 2013, Lipiec23 - 0
- 2013, Czerwiec23 - 5
- 2013, Maj20 - 7
- 2013, Kwiecień21 - 0
- 2013, Marzec20 - 1
- 2013, Luty13 - 0
- 2013, Styczeń4 - 0
- 2012, Grudzień5 - 0
- 2012, Listopad8 - 9
- 2012, Październik12 - 0
- 2012, Wrzesień20 - 16
- 2012, Sierpień21 - 14
- 2012, Lipiec20 - 44
- 2012, Czerwiec21 - 5
- 2012, Maj21 - 10
- 2012, Kwiecień23 - 14
- 2012, Marzec19 - 11
- 2012, Luty5 - 3
- 2012, Styczeń2 - 1
- 2011, Listopad5 - 4
- 2011, Październik11 - 6
- 2011, Wrzesień20 - 11
- 2011, Sierpień21 - 15
- 2011, Lipiec16 - 16
- 2011, Czerwiec19 - 19
- 2011, Maj17 - 18
- 2011, Kwiecień19 - 13
- 2011, Marzec11 - 2
- 2011, Luty1 - 2
- 2010, Październik12 - 13
- 2010, Wrzesień9 - 19
- 2010, Sierpień9 - 17
- 2010, Lipiec20 - 23
- 2010, Czerwiec14 - 8
- 2010, Maj4 - 7
- 2010, Kwiecień8 - 8
- 2010, Marzec4 - 0
- 2009, Listopad1 - 2
- 2009, Październik2 - 3
- 2009, Wrzesień14 - 2
- 2009, Sierpień22 - 8
- 2009, Lipiec16 - 1
- 2009, Czerwiec4 - 0
- 2009, Maj4 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
XXL (over 200 km)
Dystans całkowity: | 4004.55 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 130:53 |
Średnia prędkość: | 30.60 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.10 km/h |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 308.04 km i 10h 04m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
201.03 km
07:13 h
Pr. średnia: 27.86 km/h
Pr. maks.: 0.00 km/h
Temperatura:
Rower: Cannondale Synapse
Szosa - Hiszpania
Niedziela, 23 lutego 2014 · dodano: 27.02.2014 | Komentarze 0
Kategoria XXL (over 200 km)
Dane wyjazdu:
509.44 km
14:30 h
Pr. średnia: 35.13 km/h
Pr. maks.: 0.00 km/h
Temperatura:
Rower: Cannondale Synapse
I Wyszehradzki Rajd Kolarski
Piątek, 17 maja 2013 · dodano: 22.05.2013 | Komentarze 4
Relacja na portalu Lovebikes.pl. Zapraszam!Statystyki:
- dystans: 533 km
- czas: 14:15:53
- średnia prędkość: ok. 36 km/h
- miejsce OPEN: 4/84
I Wyszehradzki Rajd Kolarski© ficus
Kategoria XXL (over 200 km), Zawody
Dane wyjazdu:
201.02 km
06:47 h
Pr. średnia: 29.63 km/h
Pr. maks.: 0.00 km/h
Temperatura:
Rower: Duell Passion
Szosa - Hiszpania
Niedziela, 24 lutego 2013 · dodano: 03.03.2013 | Komentarze 0
Kategoria XXL (over 200 km)
Dane wyjazdu:
544.69 km
16:07 h
Pr. średnia: 33.80 km/h
Pr. maks.: 58.90 km/h
Temperatura: 25.0
Rower: Duell Passion
Drużynowa jazda na czas 550km/24h Gliwice
Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 06.08.2012 | Komentarze 2
Już od pewnego czasu planowałem wystartować w jakimś szosowym wyścigu całodobowym. Do startu w Gliwicach nie trzeba było mnie długo namawiać i już kilka miesięcy temu skład drużynowej jazdy na czas na dystansie 550 km był gotowy: Jarosław Kędziorek, Piotr Wojciechowski i ja. Co tu dużo mówić, plan był jeden: wygrać.W sobotę rano przy pięknej pogodzie stawiam się na Placu Krakowskim w Gliwicach. Po załatwieniu formalności punktualnie o 12:15 ruszamy na trasę. Oczywiście licznik zostawiłem w torbie, która została przetransportowana na bazę, przez co po dojeździe do pętli w Pyskowicach musiałem zrobić przymusową przerwę.
Maraton odbywał się na rundzie o długości 68 kilometrów prowadzącej przez Pyskowice - Ujazd - Strzelce Opolskie - Toszek - Pyskowice. Do pokonania było 8 okrążeń plus dojazd, plan zakładał zakończenie jazdy po 18 godzinach. Przez pierwsze dwa okrążenia utrzymywaliśmy średnią 37 km/h co nawet na mnie zrobiło spore wrażenie... Kolejne rundy przebiegały coraz wolniej, jednak nadal nie zwalnialiśmy jakoś specjalnie. Pogoda dopisywała i do zmroku było bardzo ciepło i słonecznie z krótką przerwą na większe zachmurzenie i kilka kropel z nieba. Po czterech okrążeniach ubraliśmy się cieplej i już po ciemku ruszyliśmy dalej. W nocy zimno zaczęło dawać o sobie znać, ale jakoś specjalnie nie utrudniało jazdy. Ostatnią, ósmą rundę, rozpoczynamy przed wschodem słońca, a na mecie meldujemy się dokładnie o 6:10 w niedzielę z czasem łącznym 17h 55min i bezpieczną przewagą nad drugą drużyną.
Jeśli chodzi o organizację to oprócz incydentu z niedoinformowaną obsługą na pierwszym postoju w bazie to nie mam się do czego przyczepić. Jedzenie, napoje, oznaczenie trasy, pomiar czasu, obsługa - wszystko na znakomicie wysokim poziomie. Zróżnicowane jedzenie i picie w takim wyścigu jest bardzo ważne, o ile nie najważniejsze. Za to ogromny plus dla organizatorów!
Wygraliśmy! Jako drużyna byliśmy nie do pokonania. Wielkie podziękowania dla moich współtowarzyszy, czyli Kuriera i Raptora. Bez Was na pewno by się to nie udało. Każdy miewa kryzysy, czasem większe, czasem mniejsze, ale byliśmy drużyną i uzupełnialiśmy się nawzajem.
Jeśli o mnie chodzi to po Mazovii 24h ciężko mnie zmęczyć... Jedynymi problemami były pobolewające kolana, (standardowo) tyłek oraz niezidentyfikowane odgłosy z prawej części korby. Oczywiście zmęczenie dawało o sobie znać, jednak częste zmiany pozwalały odpocząć i zebrać siły. Następny cel w sezonie 2012 wykonany. Kolejnych startów w podobnych imprezach na dzień dzisiejszy nie planuję, jednak ze względu na nagrody nie wykluczam.
Na bloga wprowadziłem dane z licznika, w rzeczywistości z dojazdami wyszło ok. 586 km.
Kategoria XXL (over 200 km), Zawody
Dane wyjazdu:
578.10 km
22:35 h
Pr. średnia: 25.60 km/h
Pr. maks.: 47.20 km/h
Temperatura: 18.0
Rower: Scott Scale 35
Unior Mazovia 24h Marathon Wieliszew 2012
Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 17.07.2012 | Komentarze 38
Ta sama relacja bardziej dopieszczona i z większą ilością zdjęć na portalu Lovebikes.pl. Zapraszam!Swoją relację z Unior Mazovia 24h Marathon zacznę nietypowo, bo od podziękowań. W tym roku zdecydowałem się na start w kategorii solistów. W ciągu 24 godzin jedna osoba musi pokonać na rowerze MTB jak najwięcej okrążeń po wytyczonej trasie. Nazwa "Solo" nie jest do końca sprawiedliwa. Osobą, której zawdzięczam swój wynik jest Paweł Wojciechowski. Bez wątpienia to on w dużej mierze przyczynił się do mojego sukcesu, za co na wstępie chciałem mu serdecznie podziękować. Pomoc Pawła polegała na dwudziestoczterogodzinnej służbie w roli mojego dietetyka, mechanika i kierowcy. To w głównej mierze on odpowiedzialny był za podawanie bidonów, jedzenia i ubrań podczas jazdy, a także czyszczenie i smarowanie ubłoconego łańcucha. Za to wszystko serdeczne dzięki!
Wróćmy na początek. Dlaczego akurat Mazovia 24h? W zeszłym roku zostałem namówiony do wzięcia udziału w tej imprezie w czteroosobowej drużynie (kategoria Quatro). Najszybsze okrążenie oraz trzecie miejsce nie zaspokoiły moich ambicji. Do dwóch dni przed imprezą tak na prawdę nie miałem pewności czy wystartuję z powodu zamieszania z transportem. Dodatkowo swój start uwarunkowywałem od prognoz pogody, które na szczęście były dość łaskawe (w zeszłym roku przez 24 godziny padał deszcz, trasa składała się z samych błotnych kąpieli, a opowieści mechanika o moim zarżniętym rowerze krążą do dziś...). W końcu jednak wszystko udało się dopiąć i zapadła decyzja o starcie.
W piątek zaraz po przejeździe peletonu Tour de Pologne w Siemianowicach Śląskich wsiadam w samochód ze znajomymi i jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem docieram do Wieliszewa, w którym jutro punktualnie w południe nastąpi długo oczekiwany start. Niestety nawet wchłonięcie środków usypiających w postaci złocistego trunku nie ułatwia zaśnięcia na twardym parkiecie sali gimnastycznej, rano nie jestem specjalnie wyspany i wypoczęty. Start podobnie jak w latach ubiegłych rozgrywany jest w stylu Le Mans (zawodnicy biegną do swoich rowerów). Przebiegnięcie nawet kilkuset metrów w butach SPD przyjemnością nie jest, na szczęście szybko docieram do swoich dwóch kółek i zaczyna się...
Zawsze miałem problem z pisanie relacji ze zwykłego maratonu, co dopiero z takiego trwającego 24 godziny. Trasa jednej pętli w Wieliszewie liczyła 12,3 km (organizator podawał 14 km). Na oko asfaltem prowadziło około 2 kilometry, reszta to leśny dukty, piaszczyste drogi oraz wał wzdłuż rzeki Narew. Trudności technicznych brak. Od początku starałem się jechać na kole zawodnikom z drużyn czteroosobowych oszczędzając energię i utrzymując wysokie tempo. Przez pierwsze sześć godzin nie wypiąłem się nawet z pedałów korzystając tylko ze złapanych w pędzie bidonów i przekąsek. Pierwszy szybki postój na makaron i już czuję presję lidera, słyszę tylko krzyki do krótkofalówek: "Dawaj, dawaj! Zatrzymał się, żeby zjeść makaron! Dojdziesz go!". Nagle zamiast samego imienia i nazwiska widniejącego na tablicy wyników stałem się kimś obecnym, ważnym. Nie było już komentarzy w stylu "A kto to do cholery jest ten pierwszy?".
Niestety wraz z biegiem czasu przyszedł także pierwszy kryzys. Na samą myśl o tym, że w ciągu tylu godzin wypracowałem tylko 3 minuty przewagi nad drugim w klasyfikacji zawodnikiem trochę mnie zdemotywowało. To w końcu dopiero początek, rozgrzewka. Około godziny 19 nad trasą zaczęły zbierać się czarne chmury. Miałem tylko nadzieję, że prognozy się sprawdzą i rzeczywiście opady nie będą gwałtowne i długotrwałe. Jeżeli chodzi o czas trwania to na szczęście padało tylko dwie godziny, natomiast intensywność w pewnym momencie nie nastrajała optymizmem. Silny wiatr i ściana deszczu skutecznie spłukała ze mnie nabywaną przez kilka godzin warstwę kurzu oraz przypomniała ubiegłoroczne zarzynanie roweru w błocie... Na szczęście tuż przed zapadnięciem zmroku opady ustały i już po kilku rundach mogłem przygotować się na nocną jazdę ubierając suche ubrania i wyposażając się w oświetlenie.
Nie często człowiek ma okazję jeździć rowerem po zmroku, a już na pewno nie w środku lasu. Nie wiem, co się ze mną stało, ale w nocy jechało mi się rewelacyjnie. Pożyczona od Jacka Sufina czołówka doskonale oświetlała drogę, dzięki czemu bez przeszkód pokonywałem kolejne okrążenia z poczuciem powiększania przewagi. Nie do opisania uczucie przechodzenia ciarek po plecach widząc odbijające się gdzieś w środku lasu oczy jakiegoś leśnego zwierza czy kota siedzącego przy drodze. Mimo doskonałego samopoczucia czekałem z utęsknieniem na wschód słońca. Trasa maratonu przebiegała również obok domków wczasowych czy zwykłych posesji. Kusiło, żeby rzucić to wszystko i wprosić się na grilla czy imprezę, ale nie po to jechałem tyle czasu... No właśnie, czas! Dwanaście godzin minęło nawet nie wiem kiedy, dopiero po wschodzie słońca zacząłem częściej zerkać na zegarek. Kto z Was miał okazję jechać na rowerze w godzinach 3-5 rano? Nie wiecie, co tracicie (no dobra, też wolałbym się wyspać, ale chciałem chociaż trochę zaciekawić ;) ). Jadąc wałem wzdłuż rzeki słońce co okrążenie mocniej oświetla trasę, w lesie coraz głośniej słychać ptaki, a podchmielona młodzież wychodzi z lokali na trasę "kibicować" zawodnikom. Rewelka!
Chciałbym zwrócić uwagę na bardzo ważną kwestię w takim wyścigu, jaką jest psychika. Niestety "głową" traciłem dużo na etapówce MTB Trophy, tutaj ciężko stwierdzić. Wiem tylko, że tyle myśli ile przewinęło się przez moją głowę w trakcie całej jazdy w żadnej innej sytuacji nie da się odtworzyć. Kiedyś z kimś rozmawiałem o takich sytuacjach, kiedy podczas wyścigu bezwiednie nuci się kolędy czy liczy obroty korby, a co dopiero podczas maratonu 24h... Mój odtwarzacz cały czas był w gotowości, sam nie wiem dlaczego z niego nie skorzystałem. Może dzięki temu miałem okazję przemyśleć losy mojej rodziny kilka pokoleń wstecz, wybrać części do nowego roweru czy dokładnie rozmyślić nad sensem życia. Pokonując n-ty raz tą samą trasę człowiek nie zastanawia się nad wyborem najkorzystniejszej ścieżki jazdy, wszystkie czynności wykonuje automatycznie, pozostaje tylko poradzić sobie z czasami bardzo dziwnymi i nietypowymi myślami.
Wracając na trasę... Od kilku godzin odliczam tylko czas pozostały do końca. Moje zaplecze techniczne od szóstej godziny jazdy nie podaje mi wyników. Może to dobrze, chociaż w głowie roi się od milionów scenariuszy. Strach się bać co będzie, jeśli 19-letni gnojek objedzie wszystkich starych wyjadaczy maratonów 24h. Coraz częściej pojawiają się myśli o zwycięstwie, a do mety przeszło 5 godzin. Zjeżdżam na makaron. Znajomi wreszcie zdradzają sytuację na trasie i "sprzedają" zwycięską taktykę. Wygrywam OPEN, mam jedno okrążenie i pięć minut przewagi nad dwoma Litwinami jadącymi za mną. Taktyka ma być taka, że ja na nich czekam i łapię się na koło. Na szczęście mam na tyle doświadczenia i rozumu, że nie korzystam z dobrej rady tylko szybko połykam makaron i wracam na trasę. Znając życie Litwini "poczuliby krew", zerwaliby mnie z koła i nadrobili to okrążenie.
Z fizycznego punktu widzenia nie jest źle. Przyzwyczaiłem się już do bólu pleców i rąk, gorzej z kolanami i tyłkiem. Niestety znajdujące się na trasie błoto szybko znalazło się w moim napędzie skutecznie zaciągając łańcuch na średniej tarczy i zmuszając na jazdę z największej zębatki z przodu. Podczas zwykłego maratonu nie sprawiałoby to problemu, jednak po 20 godzinach jazdy i "męczeniu" każdego podjazdu na stojąco kolana swoje przeszły. Na szczęście ból nie był bardzo uciążliwy w porównaniu do części ciała, która stanowi o wytrzymałości rowerzysty, tzn. tyłka. Siodło Selle Italia SLR robi wrażenie nie tylko wagą (135 gram), ale przede wszystkim brakiem wyrozumiałości względem czterech liter. O ile przejechanie zwykłego maratonu nie robi na mnie już wrażenia, to 24 godziny na siodełku (w tym kilka godzin w mokrych spodenkach) skutecznie wyciskały łzy z moich oczu przy każdej próbie ponownego kontaktu SLR’a z wkładką spodenek. Twarde zawieszenie też swoje zrobiło, gdy każdy korzeń czy minimalny wybój skutkował kolejnym otarciem. Co jak co, ale dla mnie to był najgorszy aspekt tej całej jazdy.
Na 4 godziny do końca znajomi wracają rowerami na trasę pomagając w rozprowadzaniu mnie na szybkich fragmentach. Oprócz wymiernego zysku w lepszych międzyczasach pomaga mi to zapomnieć o pozostałym czasie i tylko jechać swoje. Kolejne okrążenia pokonuję z coraz bardziej zaciśniętymi zębami z bólu, na dwie godziny do końca z oczu prawie ciekną łzy. Widać, że duch w narodzie nie ginie, bo tylko na wieść, że gonią mnie Litwini, dużo osób pomagało mi na trasie, za co bardzo serdecznie dziękuję! Z wielu wyliczeń wynikało, że już nic nie powstrzyma mnie przed wygraniem. Mogłem nawet odpuścić sobie ostatnie okrążenie, ale jak już wygrywać to z przewagą. Ostatnią honorową rundę pokonałem wycieczkowym tempem i zameldowałem się na mecie z 47-oma okrążeniami po 12,3 km (578,1 km, czas spędzony na trasie 22:35:27, średnia prędkość jazdy 25,6 km/h).
Po przekroczeniu mety nie miałem dużo czasu na reakcję, bo od razu dostałem po oczach szampanem, zaczęli mnie podrzucać, a spiker tylko powtarzał moje nazwisko. Mój wymęczony organizm nie do końca ogarniał co się działo. Cezary Zamana od razu zrobił sobie ze mną zdjęcie i przywołał do mikrofonu. Szybki wywiad, słowa uznania, zaproszenie na przyszły rok. Obrona tytułu? Wątpię, ale nie wykluczam… Nie za bardzo pamiętam co mówiłem, nie docierało do mnie jeszcze to, co się dzieje. Moje zaplecze pakuje wszystkie moje rzeczy, myje rower i składa namiot. Mi pozostaje najtrudniejsze zadanie - prysznic. Adrenalina puściła, emocje zeszły, rozpoczął się festiwal cierpienia. Gdzie bym się nie dotknął tam odczuwałem ból. Schylenie do umycia nóg pod prysznicem jeszcze nigdy nie sprawiło mi takiego problemu. Po ogarnięciu siebie i rzeczy czas na dekorację. Jakoś wdrapuję się na najwyższy stopień podium, odbieram nagrodę. Zamana wręczający rolkę Elite'a: "Wytrzymałość masz, teraz tylko szybkość wytrenuj". Pff, to on mnie chyba nie widział podczas sprintów na Infrasettimanale Classico. ;)
Chyba pierwszy raz nie potrafiłem zejść z podium sam z nagrodami, musiałem prosić znajomych o pomoc. Ledwo się do samochodu zmieściliśmy... Powrót po części przespany, ból nóg, pleców i tyłka nie odpuszcza. Przerwa w fast foodzie i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo jestem wykończony. Cenę dwóch kanapek i napoju liczę chyba 5 minut, ale dalej nie jestem pewien czy dobrze. W końcu daję banknot i ze zdziwieniem odbieram resztę...
Dzisiaj jest drugi dzień od powrotu z Wieliszewa i już praktycznie nie odczuwam śladów zmęczenia. Czysto teoretycznie mógłbym już usiąść na rower, gdyby nie miejsce kontaktu z siodełkiem. Wygrałem! To się liczy! Nie wiem czy jakiś inny wyścig dałby mi tyle samo satysfakcji. Jestem szczęśliwy, bo pokonałem nie tylko wszystkich startujących, ale przede wszystkim swoje własne słabości. I tego nikt mi nie odbierze!
Czasy poszczególnych okrążeń:
00:24:44
00:25:10
00:26:08
00:24:49
00:26:30
00:26:06
00:26:10
00:25:17
00:28:42
00:26:58
00:28:15
00:28:35
00:27:42
00:28:59
00:29:19
00:27:32
00:28:57
00:29:39
00:28:11
00:28:17
00:28:15
00:27:25
00:28:14
00:29:51
00:30:23
00:30:09
00:29:30
00:28:15
00:31:12
00:31:41
00:31:26
00:29:46
00:30:33
00:29:48
00:30:12
00:30:06
00:30:39
00:28:01
00:29:24
00:28:45
00:28:10
00:30:04
00:30:29
00:31:26
00:27:59
00:30:39
00:37:05
Mazovia 24h Marathon© ficus
Mazovia 24h Marathon© ficus
Kategoria XXL (over 200 km), Zawody
Dane wyjazdu:
448.48 km
14:27 h
Pr. średnia: 31.04 km/h
Pr. maks.: 67.90 km/h
Temperatura: 15.0
Rower: Duell Passion
Mysłowice - Toruń, Gdynia - Jastarnia
Sobota, 12 maja 2012 · dodano: 12.05.2012 | Komentarze 6
Wyjazd o 15 w piątek spod Spodka w Katowicach. Jedziemy przez Bytom, Tarnowskie Góry, Wieluń, Sieradz. We Włocławku około 3 w nocy łapie nas koszmarna ulewa, przemoczeni docieramy do Torunia, gdzie większość grupy rezygnuje z dalszej jazdy. Pociągiem dostajemy się do Gdyni, skąd znowu rowerem na nocleg do Jastarni. Po powrocie czuję tylko straszny niedosyt i wściekłość na pogodę, praktycznie żadnego zmęczenia czy dolegliwości. Trzeba będzie powtórzyć próbę dotarcia na Hel przy bardziej sprzyjających warunkach w niedalekiej przyszłości.Pełna relacja z całej trasy autorstwa wilka tutaj.
Kategoria XXL (over 200 km)
Dane wyjazdu:
208.49 km
06:42 h
Pr. średnia: 31.12 km/h
Pr. maks.: 72.51 km/h
Temperatura: 10.0
Rower: Duell Passion
Beskidy
Wtorek, 10 kwietnia 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 3
Po wczorajszej Równicy i kilku innych górkach w okolicy Ustronia dzisiaj przyszła kolej na Górę Żar i Przełęcz Salmpolską. Cała trasa pokonana razem z Raptorem. Kategoria XXL (over 200 km)
Dane wyjazdu:
200.08 km
06:44 h
Pr. średnia: 29.71 km/h
Pr. maks.: 70.00 km/h
Temperatura: 7.0
Rower: Duell Passion
Ustroń
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 · dodano: 09.04.2012 | Komentarze 0
Wreszcie była okazać zaliczyć pierwszą w sezonie większą górkę - Równicę. Brakuje mi objeżdżenia po górach, mam nadzieję, że do pierwszych startów w górzystych maratonach będę miał okazję jeszcze trochę się pomęczyć w Beskidach. Kategoria XXL (over 200 km)
Dane wyjazdu:
267.00 km
08:14 h
Pr. średnia: 32.43 km/h
Pr. maks.: 58.20 km/h
Temperatura: 18.0
Rower: Duell Passion
Miechów, 10-godzinny maraton
Niedziela, 18 marca 2012 · dodano: 18.03.2012 | Komentarze 3
Co tu dużo pisać. Razem z Raptorem współpracując przejechaliśmy większość dystansu sami. Pętla w Miechowie liczyła ok. 2,7 km, my pokonaliśmy ich 101... Pogoda do jazdy była rewelacyjna, także nogi same niosły. Przy okazji udało mi się poprawić życiowy dystans przejechany rowerem jednego dnia. Coś mi się zdaje, że jeszcze w tym sezonie nie raz go poprawię...Miechów - Maraton 10h© ficus
Kategoria XXL (over 200 km)
Dane wyjazdu:
210.97 km
06:11 h
Pr. średnia: 34.12 km/h
Pr. maks.: 75.10 km/h
Temperatura: 34.0
Rower: Duell Passion
Ostrawa
Sobota, 27 sierpnia 2011 · dodano: 27.08.2011 | Komentarze 0
Trasa:Katowice - Mikołów - Żory - Wodzisław Śląski - Ostrawa - Wodzisław Śląski - Rybnik - Gliwice - Ruda Śląska - Chorzów - Katowice
Wspólny wypad z Raptorem. Temperatury dochodzące do 38 stopni Celsjusza potrafią człowieka wykończyć. Na szczęście była okazja schłodzić się w czeskiej części Odry. Sam fakt wypicia ok. 6 litrów płynów mówi za siebie. Mimo wszystko bardzo udany wypad, oby więcej takich.
Kategoria XXL (over 200 km)